Agnieszka Rozbicka jest mamą dwóch synów, ma 35 lat, nie cierpi na żadne choroby. Jak zaznacza, w miarę regularnie się odżywia, stara się być aktywna fizycznie, chodzi na spacery, podobnie jak większość osób w jej wieku. Dodaje też: „Jeśli zastanawiacie się, czy jadłam codziennie na obiad golonkę i popijałam ją kuflem piwa, odpowiedź brzmi: nie”. A jednak na COVID-19 zachorowała i – choć jego początkowe objawy nie były u niej poważne – z czasem takie się stały. Wystąpił u niej nawet atak serca.
„Miałam wielkie szczęście, że był przy mnie ktoś, kto wezwał pogotowie”
Najpierw u kobiety pojawiły się bóle głowy, mięśni i stawów, lekki kaszel, niewielkie duszności, a także częściowa utrata smaku i całkowita – węchu. Gdyby nie ogromne zmęczenie, jak dodaje Agnieszka Rozbicka, nie byłoby tak źle. Do czasu.
Poczułam się gorzej, ciężko mi się oddychało, miałam zawroty głowy, zrobiło mi się słabo raz, potem drugi. Czułam kołatanie serca, ucisk w klatce i pieczenie promieniujące w stronę głowy. Miałam wielkie szczęście, że był przy mnie człowiek, który wezwał pogotowie. Gdyby nie on, było by źle. Kiedy żegnałam się z dziećmi, nie wiedziałam, czy wrócę. Jeśli masz dzieci, wyobraź sobie jak to jest, gdy ściska cię w gardle i nie umiesz powiedzieć „wrócę na pewno”, a wychodzi tylko „nie martw się, lekarze się mną dobrze zajmą”. Naprawdę nie wiedziałam, co będzie dalej. Mamy epidemie, szpitale są pozajmowane.
Kobieta usłyszała, jak załoga karetki rozmawiała z dyspozytorem, który zapytał o jej wiek i to, czy ma dzieci. Gdy poznał odpowiedź, stwierdził: „Wypadałoby żyć. Dajcie na Wołoską”. Chora trafiła więc do warszawskiego szpitala, tam jednak też nie było łatwo.
Dostałam się. Najpierw SOR. 7 godzin, 5 czy 6 wkłuć, plus kroplówka. Pracownicy SOR-u byli wspaniali, bardzo mili i wszyscy chcieli zobaczyć EKG 35-latki, która dorobiła się zawału. Po 7 godzinach czekania trafiłam na oddział kardiologiczny, bo zwolniło się jedno łóżko. Na oddziale leżałam na otwartej sali, gdzie jest 12 stanowisk i sikasz do basenu w towarzystwie starszych osób. Pocieszałam się myślą, że mają słaby wzrok.
U pacjentki, poza EKG, wykonano szereg badań: dwa razy USG serca, pobrano jej krew, zrobiono tomografię klatki piersiowej i głowy. Najgorsza jednak, jak wspomina, była koronarografia.
Wkręcają taką sprężynę w tętnice. U mnie nie szło w nadgarstku, więc miałam drugie w pachwinie. To pierwsze bolało strasznie. Strasznie. Jakby ktoś wbił widelec i wyciągał żyły jak spaghetti. Drugiego już nie czułam. Myślicie, że zabieg, jak się skończył, to już, po krzyku? Nie. Noc była gorsza, najgorsza w moim życiu. 4 kroplówki ze znieczuleniem, 2 proszki rozkurczowe, wykręcanie kończyn przez skurcze, drgawki takie, że całe łóżko się trzęsło ze mną. I zimno, leżysz pod 3 kocami i bluzą, a zimno, jakby stało się nago na mrozie. Było źle. Nawet podczas cesarki i po niej czułam się lepiej.
„Dbajcie o siebie, jak możecie”
Kobieta na własnym przykładzie chce pokazać, jak niebezpieczny może być COVID-19, atakujący serce i inne ważne organy. Sama jest już w domu, jednak zaznacza, że choć personel medyczny dwoi się i troi, miejsc w szpitalach zaczyna brakować. W szpitalu MSWiA w Warszawie, w którym sama była, łóżka rozstawiono nawet przy recepcji. Agnieszka Rozbicka apeluje więc, by dbać o siebie i innych, bo to akurat sami możemy zrobić. Przytacza też słowa opiekujących się nią specjalistów:
Młodzi przechorują lepiej lub gorzej, ale przeżyją w większości. Ale pozarażają starszych. My wszystkich nie uratujemy. Zrobimy co możemy, ale tylko tyle, ile damy radę.
facebookCzytaj też:
Jakimi lekami i suplementami warto wspomóc leczenie COVID-19?